13 sierpnia 2015

Enjoy your life.

Podobno życie zaczyna się po... I tu można wstawić co się komu podoba: po 30-stce, 40-stce, 50-tce, po urodzeniu dziecka, jak dzieci wyfruną z domu, na emeryturze, etc. Do tego czekanie od weekendu do weekendu, do wiosny, do lata, do urlopu. Notoryczne przekładanie planów lub ciągłe ich zmienianie. Bo nie warto się starać i tak się nie uda. Czekanie na idealny moment. Ale dlaczego nie zacząć żyć tu i teraz? Być szczęśliwym tak po prostu. Tak zwyczajnie. Cieszyć się chwilą. Dlaczego nie żyć jak prawdziwy bogacz tu i teraz? I nie mówię tu o wielkich pieniądzach, sławie, blichtrze i przepychu. Nie myślę o wygranej w totka.
Wbrew pozorom małe rzeczy mogą zdziałać cuda. Wierzę, że wprowadzając małe zmiany można żyć fajniej, zdrowiej, przyjemniej, szczęśliwiej.
Bo szczęście zaczyna się w głowie!


Jak widzę sąsiada w windzie, który z rana na mój uśmiech i powitanie, odpowiada grymasem twarzy i przebąknięciem pod nosem, a za raz po tym wybiega z windy jak poparzony, żeby przypadkiem nie przytrzymać drzwi matce z dzieckiem i psem, bo spieszy się do pracy, to myślę sobie, że ja nie chcę tak żyć! Nie chcę funkcjonować jak robot. Wstawać ze skwaszoną miną i być zła cały dzień, bo tak.
Jak widzę bliską mi osobę, która staje okoniem na wszystko co nowe, fajne, przyjemne. Nie daje sobie prawa do luzu i przyjemności z niezrozumiałych dla mnie pobudek, to coś się we mnie gotuje.
Bo tak naprawdę nie trzeba dużo. Nie potrzeba wielkich rewolucji. Wystarczą małe zmiany. Drobne kroczki.
Zamiast się złościć, spróbować zrozumieć drugą osobę. Zamiast wybiegać w pośpiechu z domu, wstać wcześniej i zjeść śniadanie jak król. Sycić się zapachem świeżo zmielonej kawy i jajecznicy skwierczącej na patelni. Wyjść na spacer. Rozejrzeć się dookoła. Być tu i teraz. Zamiast z nosem w telefonie albo komputerze, spędzić wieczór z bliskimi. Rozmawiać. Dostrzegać te małe rzeczy i cieszyć się nimi. Celebrować posiłki, rozmawiać, robić sobie małe przyjemności. Pozwalać sobie na odrobinę lenistwa i szaleństwa. Być szczęśliwym ze sobą.
Wbrew pozorom jest to ciężka praca. Bycie tu i teraz wymaga treningu, uwagi i pracy. I wcale nie jest zarezerwowane dla osób nie pracujących. Nie jest to jakaś fanaberia matki na macierzyńskim. Mi długo zajęło zmierzenie się ze sobą. Przepracowanie starych nawyków, dołowania, rozmyślania, dzielenia włosa na czworo. Jest masa rzeczy, za które jestem wdzięczna i czuje się szczęśliwa z tym co mam. Czasami trzeba obudzić w sobie dziecko :)

25 czerwca 2015

Siłownia na kółkach, czyli matka na sportowo

Koniec wymówek! Że czasu brak, motywacji, chęci. Że dziecka nie ma z kim zostawić. Odkryłam świetną alternatywę. To rozwiązanie odpowiadające w 100% każdej młodej mamie, która chce się poruszać, zrobić coś dla siebie, zrzucić parę kilo po porodzie. Siłownia na kółkach. Dosłownie.
Mamy spotykają się w parku. Zabierają ze sobą dzieci, wózki, strój sportowy, ciężarki i butelkę wody. Ćwiczą wspólnie pod okiem trenerki Fit Mom. Super inicjatywa i pomysł.

Ostatnio motywacja do robienia czegokolwiek spadła mi praktycznie do zera. Ograniczyłam się do spacerów. Zrobiłam się wygodna i leniwa. I jakby mniej szczęśliwa. Nie muszę ćwiczyć dla figury, co nie wpływa dobrze na moją aktywność fizyczną. Jakoś tak szczęśliwie się złożyło, że po porodzie zrzuciłam szybko wagę. Ale brakowało mi ruchu. Mój mózg lepiej pracuje, jak się poruszam. Ja się czuje lepiej. Zadbana, szczęśliwsza i z poczuciem, że robię coś dla siebie. I nastał szczęśliwie dzień, kiedy dałam się namówić na trening na Polach Mokotowskich. Wizja zabrania ze sobą wózka, transportu komunikacją miejską na 10:30 była co najmniej de-motywująca, ale przełamałam się. Wyszłam ze swojej strefy komfortu i stwierdziłam, że czas coś zrobić, zmienić, ruszyć się.

Jak dla mnie takie treningi mają same plusy.

1. Ruszasz się. Na świeżym powietrzu. Wykorzystujesz to co masz pod ręką, czyli wózek, trawę, ławki i drzewa w parku, zamiast zapoconego sprzętu na siłowni. W ładną pogodę taki trening to sama przyjemność. Z resztą nawet w lekki deszcz można dać radę.

2. Spędzasz czas z dzieckiem. I to aktywnie. Z powodzeniem można ćwiczyć podczas spaceru z dzieckiem. Dla większych dzieci to również niezła zabawa. Nie wspominając o kształtowaniu dobrych nawyków i dawaniu przykładu dzieciom od małego. A wiadomo, czym skorupka za młodu nasiąknie...

3. Ćwiczysz pod okiem trenerki. Do tego otrzymujesz indywidualnie rozpisaną dietę. Przy odrobinie chęci, systematyczności i samozaparcia, efekt murowany.

4. Nie jesteś w tym sama. W grupie łatwiej o motywację i systematyczność. Szczególnie, że ćwiczysz z kobietami w tej samej sytuacji co ty. A nikt inny nie zrozumie cię lepiej niż inna młoda mama. Nikt inny nie wesprze cię w "cierpieniu" tak, jak inne kobiety ;)

5. Nawiązujesz nowe znajomości. Zaleta sama w sobie. Szczególnie dla świeżo upieczonych mam, które poszukują towarzystwa.

6. Zyskujesz jędrne pośladki, smukłe uda, napięty biust. A można też zyskać coś wiele bardziej cennego - świetne samopoczucie!


 
Pola Mokotowskie

W zasadzie jedyną wadą jest ewentualna zła pogoda. Czyli ulewa, bo w leki deszcz treningi odbyły się nie raz. Matki to zdeterminowana grupa.

Więcej informacji, motywacji, przykładowych treningów można znaleźć na blogu fitmom.pl oraz na FB.

Brawa dla Ani Fit mom za kreatywność, pomysłowość i udowodnienie, że życie nie kończy się po urodzeniu dziecka. Brawa za motywacje, determinacje i pokazanie, że z pasji i z pasją można żyć!

23 czerwca 2015

Pocztówka z wakacji - nad morzem fajnie jest

Łapię chwile. Korzystam z wakacji. Mam niekończący się apetyt na wyjazdy, przemieszczanie się, zmienianie otoczenia, nowych ludzi.
Dochodzę do wniosku, że nie ma lepszych wakacji dla młodej matki niż spędzenie kilku dni u rodziny. Najlepiej bliskiej rodziny. Takiej, która tęskni na co dzień za matką i jej dzieckiem.
Zaszyłam się na tydzień na Pomorzu. W miejscu, gdzie mogłam spędzić czas z bliskimi, wypoczywać. W miejscu, gdzie mogłam wyjść rano na ganek z gorącym kubkiem kakao i słuchać śpiewu ptaków, łapać promienie słońca. Czytać książkę, opalać się (chociaż z tym było ciężko ze względu na pogodę) i lenić. Tak zwyczajnie. I mogłam to wszystko robić, bo miałam opiekę nad dzieckiem. Ha! W tym cały urok takiego wypoczynku. Piękne chwile :)


 

Do tego dużo jeździliśmy, zwiedzaliśmy, spacerowaliśmy, odwiedzaliśmy rodzinę, znajomych. Chłonęłam ten czas całą sobą. Relaks pełną gębą, bo ja najlepiej odpoczywam nad wodą. I wcale nie muszę się smażyć na słońcu. Lubię spacery po plaży, zapach morza, ten klimat.


Polskie morze kojarzy mi się jednoznacznie. Z najlepszymi goframi pod słońcem! Nie mogłam sobie odpuścić.



12 czerwca 2015

Polityka prorodzinna vs. rzeczywistość

Widząc kolejne kampanie społeczne dotyczące macierzyństwa, słuchając kolejnych bredni polityków, zaczyna mi się nóż w kieszeni otwierać. Od prawie roku jestem matką. Przez ten cudowny okres mojego życia miałam szansę przekonać się na własnej skórze czym w tym państwie jest polityka prorodzinna.

Goja w oczekiwaniu na Młodego :)

Nie chcę narzekać na system. Wytykać błędów. Użalać się. Nie chcę i nie będę! Na pewno nie nad sobą. Natomiast uważam, że warto zwrócić uwagę na problem. Polityka prorodzinna w naszym kraju to mit. O ile w czasie ciąży rzeczywiście opieka jest, tak po porodzie często jest się zostawionym samemu sobie. A absurd goni absurd.
Moja historia z macierzyństwem zaczęła się w lipcu ubiegłego roku. Przez ten czas zderzyłam się z rzeczywistością wielokrotnie. Nie bolało, ale rozczarowanie pozostało.

1. Becikowe. Ja naiwna myślałam, że to standard i każdy dostaje. Bo wiadomo, że kompletując wyprawkę dla dziecka, szczególnie pierwszego, każdy grosz dodatkowy się liczy. Za raz po urodzeniu, załatwiając wszystkie sprawy związane z nowo narodzonym członkiem rodziny, wypełniliśmy kwity i udaliśmy się do urzędu. A tu zonk! Za dużo zarabiamy, albo mamy jeszcze za małą rodzinę. Becikowe przysługuje, owszem, ale tym którzy mieszczą się w widełkach dochodów wyliczanych na członka rodziny.

2. Wizyty w przychodni. Wszystko fajnie jak ci się nie spieszy, jak dziecko nie choruje i tylko na szczepienie chcesz przyjść lub kontrolnie. Schody zaczynają się jak coś się dzieje. Wszystkie nagłe choroby musiałam umawiać prywatnie, bo dzwoniąc od 7:00 rano do przychodni, dowiadywałam się o 7:20, że nie ma już numerków i proszą o ponowienie próby kolejnego dnia. Na szczęście dużo nie chorował. Wręcz wcale. Kolejny zonk zaliczyliśmy przy kontroli bioderek, które trzeba zrobić w określonym czasie. Oczywiście w przychodni zapisy były mniej więcej na pół roku później. Czyli kilka miesięcy za późno... Musiałam poszukać na własną rękę innej przychodni, bo oni nic przecież nie poradzą. Do tego dostałam złe skierowanie i musiałam umawiać się jeszcze raz, żeby wystawili nowe. Absurdy służby zdrowia każdy zna. Nie dotyczą z resztą tylko dzieci.

3. Wizyta położnej. Miła, fajna pani. Bardzo pomocna. Ale o tym, że mam prawo do kilku wizyt położnej, dokładnie sześciu, dowiedziałam się po podpisaniu papieru przy drugiej wizycie, że może już nie przychodzić.

4. Żłobek. Nie wiem czy się śmiać czy płakać, bo zapisy są. System nawet cały. Ale dla normalnej, przeciętnej rodziny, z jednym zdrowym dzieckiem, pracującymi rodzicami szanse na publiczną placówkę są małe. A wręcz bardzo małe. Czeka się około roku, a i tak nie gwarantuje to niczego.

5. Powrót do pracy. Okazuje się, że często po roku przerwy nie ma do czego wracać. Oczywiście o ile tak długi urlop jest możliwy, bo przecież umowy o pracę dla młodych to osobny temat. Prawo zmieniło się w między czasie tak, że nie chroni już kobiet po macierzyńskim. Pracodawca ma prawo zwolnić z powodu redukcji etatu. I tyle! Nie ma już możliwości wrócić na skrócony etat, co kiedyś chroniło przez jakiś czas od zwolnienia.

Żal może trochę mam. Z drugiej strony cieszę się, że tak naprawdę radzę sobie na tyle, że nie muszę z tej pomocy korzystać. Bo z polityką prorodzinną czy bez, dajemy radę! Może tylko trzeba było się wcześniej zainteresować tematem i poczytać więcej, posłuchać innych rodziców. Może rozczarowanie byłoby mniejsze...
Szkoda tylko, że nie docenia się pracy matek, ich wkładu i poświęceń. W takim systemie nie dziwi mnie wcale, że niektórzy odkładają macierzyństwo na później. Trzeba usprawnić system, a kobietom dać samemu decydować kiedy chcą rodzić dzieci, jak chcą rodzić dzieci i czy w ogóle.

10 czerwca 2015

Moje miasto a w nim... długi weekend

Planów było dużo, aż w końcu zostaliśmy w Warszawie. Ale nie dlatego, że nie potrafiliśmy się zebrać, coś nie wypaliło. Nie, zostaliśmy, żeby w końcu zrealizować nasze zaległe plany, wyhamować, spotkać się z przyjaciółmi, pobyć ze sobą...
Zostanie tutaj miało swoje uroki i niewątpliwe plusy. A że tak normalnie na tyłku wysiedzieć nie umiemy i naprawdę jesteśmy hardcorowcami czasami to zabraliśmy się za robotę. A co! Wolne w końcu :)
Kocham Warszawę taką pustą. Czuje się wtedy co najmniej jak w filmie "Zombieland". Prawie nigdzie żywej duszy... Dzięki temu zrobiliśmy zakupy na balkon (doniczki, sadzonki etc.) bez większej spiny, kolejek, korków i tłumów w centrach handlowych (tudzież budowlanych). Nie obyło się bez wizyty w Hali Mirowskiej. Tam mają wszystko. Piękne zioła, warzywa, owoce. No i skończyło się na tym, że wyszliśmy z sadzonkami, ziołami i 10 kg truskawek. Trzeba na zimę zapasy zrobić.
Balkon prawie gotowy. Ostatecznie zmieniła się jeszcze koncepcja i zostało trochę rzeczy do dokupienia, bo strasznie duży jest! Dzięki temu można cudnie spędzać na nim czas, ale urządzenie go pochłania czas, energię i kupę kasy :) Mamy już cyprysy, lawendę, zioła i inne kwiaty. Jeszcze dokupimy trochę trawy, tzn. wykładziny, krzesła i będzie bosko.


Ale nie samą robotą człowiek żyje. Weekend można wręcz nazwać rodzinnym. Bo na naszym pięknym, nowo urządzonym balkonie gościliśmy dziadków, częstując lodami i wodą z miętą, którą świeżo posadziliśmy. Odwiedziliśmy przyjaciół w Milanówku. Niestety nie na śniadanie, ale jeszcze nadrobimy. Spotkanie szczególne za to, bo w końcu poznaliśmy ich nowo narodzoną, przesłodką córkę. I myślę sobie co to za osoba wyrośnie z takiego maleństwa? I patrze na mojego syna i zastanawiam się za każdym razem, kiedy widzę takiego noworodka, czy on też był taki malutki? I jak i kiedy to się stało, że już prawie chodzi, zaczyna mówić, rozumie zależności i stara się komunikować? Kiedy zleciał ten rok już prawie?
Weekend zakończyliśmy totalnym relaksem. Na wsi. Takiej prawdziwej. A w zasadzie w sadzie. Sielsko. Cisza, spokój, słońce, dobre towarzystwo. Opalaliśmy się, grillowaliśmy, rozmawialiśmy. Igi bawił się na trawie i zaliczył pierwszą kąpiel działkową, czyli w misce na golasa. Fajnie było. I pewna myśl mnie naszła, że z moją licealną przyjaciółką czuje się wszędzie jak w domu. Ona jest taką moją ostoją i namiastką tego rodzinnego domu, takiego z dzieciństwa. Jest jak siostra. Kimś stałym w zmieniającym się życiu, upływających latach, spotykanych na drodze nowych ludziach. Doceniam to. Bardzo.

3 czerwca 2015

Z cyklu śniadaniownia - muffiny z jajek i shake truskawkowy

Wkręciłam się! Proste, szybkie, pożywne śniadania to ostatnio moja specjalność.
Jak nie zjem zdrowego, dużego śniadania to jestem zgubiona. Czuje głód cały dzień i ochotę na małe co nieco. A małe co nieco to takie cacko z dziurką. Czyli coś, ale nie wiadomo co. Zapycham się więc słodyczami lub tym co znajdę w lodówce, a nie zawsze są tam same zdrowe rzeczy :) No i kawa bo cukier we krwi spada i ratować się trzeba. Kawą i czymś słodkim najlepiej.
Na szczęście nastał sezon na owoce i warzywa. I wszystko tak łatwo i prosto można skomponować. I pyszne do tego.

Dzisiaj prosty, szybki i niebanalny pomysł na banalne jajka. Muffiny.



W foremkę do muffin/ papilotki włożyć kawałek boczku (wędliny lub bez zupełnie), wbić jajko, posypać szczypiorkiem. Włożyć do piekarnika, żeby się zapiekło. Dosłownie na kilka minut.
Do tego koktajl mleczno-truskawkowy. Truskawki i mleko zblendować. I śniadanie gotowe. Samo się robi :) Można podać z pieczywem, pomidorami lub w ogóle jajka zapiec z jakimś ulubionym warzywem (papryka, suszone pomidory).
Palce lizać!

30 maja 2015

Co bym robiła, gdybym nie musiała pracować?

Czasami nachodzą mnie takie myśli, co bym robiła, gdybym wygrała w totka, odziedziczyła spadek, zarobiła fortunę. Albo była żoną bogatego męża. Ale chyba ta ostatnia opcja najmniej wchodziłaby w grę, bo żony bogatych mężów jawią mi się jak samotne, nieszczęśliwe kobiety czekające całymi dniami w pustym domu na męża, który ma kochankę i do żony się nie spieszy. Albo same są puste i spędzają dzień na zakupach. Czekając na męża. Być może to nie prawda, albo półprawda tylko, ale wracając do głównej myśli... Niedługo koniec macierzyńskiego. W niedalekich planach powrót do pracy, a raczej znalezienie sobie nowego zajęcia, bo powrotu nie ma. Reaktywacja życia zawodowego po roku przerwy to chyba wyzwanie. Na pewno nowe możliwości, dreszczyk emocji, ale i stres. Żeby sobie go zniwelować i nastroić się pozytywnie do całego przedsięwzięcia rozmarzyłam się trochę...

Marzenia do spełnienia


Bo co bym robiła, gdybym nie musiała pracować, miała nieograniczone zasoby finansowe, zero kredytów, rat i innych zobowiązań? Gdybym nie musiała się martwić o rachunki, emeryturę, wykształcenie dziecka?

1. Pierwsze co chyba każdemu przychodzi do głowy to podróże. Podróżowałabym dużo i wszędzie. Spędzałabym kilka miesięcy, tygodni w miejscu, do którego dotarłam, żeby poczuć prawdziwy klimat, poznać ludzi i zobaczyć jak żyją. Oczywiście to tylko i wyłącznie przez kilka pierwszych lat życia mojego dziecka, bo wiadomo obowiązek szkolny jest. Ale to co by zobaczył, przeżył, nauczył się, to jego. Później jeździlibyśmy gdzieś co wakacje. Jest przecież tyle pięknych miejsc do zobaczenia.
2. Kupiłabym dom w Toskanii, bo blisko i ciepło i kocham Włochy. Może nawet jakąś winnicę. Nauczyłabym się jak uprawiać winogrona. Wiedziałabym wszystko o produkcji wina.
3. Interesowałabym się sztuką i latała na wystawy swoich ulubionych artystów po całym świecie.
4. Otworzyłabym beach bar na jakiejś rajskiej plaży. Gdybym nie zdecydowała się na dom w Toskanii oczywiście.
5. Uczyłabym się języków obcych pomieszkując sobie w danym kraju.
6. Uprawiałabym sport. Maratony zumby byłyby codziennością. No i pływanie. Może nawet pokusiłabym się o nurkowanie.
7. Czytałabym dużo. Klasyki najlepiej, bo tyle fantastycznych książek do przeczytania mam i ciągle odkładam na później.
8. Chodziłabym dużo po restauracjach i kawiarniach. Może bym otworzyła swoją własną w końcu.
9. Zajęłabym się jakąś działalnością charytatywną. Pomagałabym innym, żeby mi do końca palma nie odbiła.
10. Jeździłabym do schroniska, wyprowadzać psy na spacer. Większość z nich niestety żyje w klatkach i tylko nieliczni mają szczęście wyjść z nich, raz na bardzo długi czas. Może adoptowałabym kolejnego psa. W końcu na pewno miałabym jakiś dom z ogrodem.
11. Pływałabym jachtem po Chorwacji, bo piękna jest z perspektywy wody.

Hiszpania
Z tych moich marzeń wychodzi, że nie da się w sumie nie pracować, albo tak totalnie się obijać. Pierwsze miesiące, może nawet lata byłyby niekończącą się bajką. Ale w sumie jakieś zajęcie trzeba mieć. Coś co daje poczucie sensu, motywację, chęć do działania i satysfakcję. Wydają mi się też takie przyziemne raczej. Nie mam marzeń, żeby lecieć w kosmos, mieszkać w pałacu i pierdzieć w sofę całymi dniami. Chyba jestem realistką.

27 maja 2015

Z cyklu: śniadaniownia - owsianka z truskawkami

O sobie, moich nawykach, grzeszkach i przyzwyczajeniach pisałam trochę TU . Mam jeszcze jedną rzecz, którą uwielbiam. Dzięki której dzień staje się lepszy, piękniejszy. Chwila, która pomaga mi się naładować, nabrać sił i energii. Śniadanie! Niby taki banał, a jednak. To mój ulubiony posiłek w ciągu dnia. Lubię poranki. Nawet te, kiedy nie mam siły otworzyć oka i najchętniej zostałabym pod kołdrą ze 2 dni. Wtedy tym bardziej śniadanie jest wybawieniem i pozytywem, który pozwala mi się nastawić na cały dzień. Taka mała przyjemność. Pisałam też o śniadaniach w Milanówku, które mają dla mnie szczególne znaczenie. Obiecałam, że powstanie kiedyś wpis o tym dodatkowy. I powstaje właśnie. Nawet cały cykl :)
Niniejszym dzisiaj otwieram nowy cykl na blogu - śniadaniownia. Moje wirtualne miejsce, gdzie będę zbierać inspiracje i dzielić się swoimi porankami i pysznymi przepisami.
Poza tym ze śniadaniami wiąże się też moje wielkie skryte marzenie, ale o tym innym razem...

Dzisiaj owsianka z truskawkami:




Owsianka jest śniadaniem idealnym na każdą porę roku i pogodę. Zimą rozgrzewa i nie ma bardziej idealnego śniadania przed wyjściem z domu. Latem można dodać sezonowe owoce i poczuć to przysłowiowe niebo w gębie.
Przepis banalnie prosty: błyskawiczne płatki owsiane zalewamy gorącym mlekiem lub wodą, dodajemy ulubione owoce, bakalie. Volia! Zdrowo, smacznie i błyskawicznie ;)

20 maja 2015

Nasze pierwsze rzymskie wakacje

Pierwsze wakacje we trójkę. Było idealnie, fantastycznie, cudownie, wspaniale. Mogłabym wymieniać tak bez końca. Wyjazd rozbudził we mnie apetyt na więcej! Wyjeżdżać trzeba i to jak najwięcej, bo jak podobno mawiał Hans Christian Andersen "Podróże są jak ożywcza kąpiel dla umysłu". Ten wyjazd był dla mnie zdecydowanie taki właśnie. Odświeżyłam umysł, przewietrzyłam się intelektualnie, rozruszałam i nabrałam energii.
Chyba jesteśmy "hardcorowcami", bo zamiast byczyć się na jakiejś plaży, w hotelu z opcją all inclusive, wybraliśmy miejsce, które można zwiedzać bez końca. Od powrotu minęły już dwa tygodnie. Czas leci, ciągle się coś działo i musiałam odpocząć po powrocie. Było intensywnie. Czyli tak jak lubię najbardziej. Rzym jest piękny, cudowny, ma tyle magicznych miejsc i zabytków, że przez 7 dni było co robić. Zwiedziliśmy go wzdłuż i wszerz. Jeździliśmy wszędzie, zwiedzaliśmy kościoły, bazyliki. Przeszliśmy kilometry, gubiąc się między magicznymi uliczkami Rzymu. Delektowaliśmy się pyszną włoską kawą i zajadaliśmy lodami. Pierwszy raz spróbowaliśmy pieczonych kasztanów i odkryliśmy na nowo karczochy.


Nie wiem czy to kwestia szczęścia, dobrej organizacji czy naprawdę mało wymagającego dziecka, ale naszego syna można zabierać wszędzie. Kochany dzieciak. Z podróżą nie było problemu w ogóle. Z nocowaniem w obcym miejscu też nie. Bałam się strasznie podróży samolotem, tego, że będzie ciężko poruszać się po mieście, że będziemy musieli wracać w ciągu dnia do domu, bo będzie marudny i w ogóle jakoś mnie to trochę stresowało. Zupełnie niepotrzebnie. Spaliśmy jak zawsze - we trójkę w jednym łóżku. Wózek w zasadzie był niepotrzebny, bo nosidełko było dla nas wygodniejsze i sprawdzało się w każdej sytuacji. Fakt, że karmię jeszcze piersią na pewno też usprawnił kwestie jedzenia. Poza tym młody próbował trochę tego co my jedliśmy. Idealnie też wstrzeliliśmy się czasowo, bo 7 dni to był akurat czas, w którym na spokojnie mogliśmy sobie zaplanować aktywności i zwiedzanie. No i maj. Pogoda idealna i jeszcze brak tłumów turystów. Wiadomo, że Watykan i Koloseum jest zawsze oblegane, ale dość sprawnie można było się poruszać po mieście, w restauracjach nie było tłumów i bez większych kolejek można było zwiedzać pozostałe miejsca.
Myślę nawet, że z dzieckiem było dużo ciekawiej. Włosi uwielbiają dzieci. Wszyscy byli bardzo otwarci na nas, pomocni, życzliwi. Rzym nas zauroczył.



Wnioski nasuwają się takie, że z dzieckiem podróżuje się inaczej. Zdecydowanie. Na pewno trzeba pomyśleć zawczasu o większej ilości rzeczy i spraw. Inaczej zaplanować podróż, wybrać miejsce. Odpowiednio się przygotować i zabezpieczyć na wypadek różnych nieprzewidzianych okoliczności. Trzeba zabrać trochę więcej rzeczy ze sobą. Ale warto! Warto się przełamać. To są niezapomniane chwile. Magiczny czas z rodziną. I piękne wspomnienia :)


25 kwietnia 2015

50 faktów o mnie

Dziś miało być o czymś innym, ale zainspirowałam się pewnym wpisem. Postanowiłam zabawić się trochę i  napisać kilka faktów o mnie. Zawsze się zastanawiam czy człowiek siebie widzi tak samo przez całe życie? Pewnie nie. Jesteśmy sumą naszych doświadczeń. Poza tym (szczególnie) kobieta zmienną jest...

50 faktów o mnie:

1. Urodziłam się na Mazurach. W mieście seksu i biznesu, jak mawiali.
2. W ogólniaku na niemieckim kazali mi się nauczyć, że "das ist eine kleine stadt im herzen Masurens". W zasadzie do tej pory nie nauczyłam się w tym języku wiele więcej.
3. Pomimo tego, że pochodzę z Mazur nie umiem żeglować i serdecznie nie znoszę szant!
4. Pływać nauczyłam się sama. Może brakuje techniki, ale na wodzie się unoszę i dopłynę gdzie chcę.
5. Uwielbiam kawę na mieście. Najlepiej w papierowym kubku na wynos.
6. Jestem uzależniona od ludzi. Kocham towarzystwo.
7. Jeżeli mam wybór czy słodko czy wytrawnie, to prawie zawsze wybiorę słodko. Chyba, że chodzi o alkohol.
8. Nie lubię jeść sama.
9. Lubię poranki. Jestem raczej słowikiem niż sową.
10. Makaron, pierogi, naleśniki, placki mogłabym jeść codziennie.
11. Ubóstwiam włoską kuchnię.
12. Nie lubię sprzątać, ale bałagan mnie wykańcza psychicznie. Rzeczy muszą leżeć na swoim miejscu.
13. Wolę zmywać niż prasować.
14. Uwielbiam oglądać seriale całymi sezonami na raz. Albo przynajmniej kilka odcinków pod rząd.
15. Nigdy nie obejrzałam całej sagi "Gwiezdnych wojen".
16. W dzieciństwie tak lubiłam film "Kogel mogel" Romana Załuskiego, że znałam prawie wszystkie dialogi na pamięć.
17. Nigdy nie pamiętam nazwisk reżyserów i większości aktorów.
18. Pamięć mam zdecydowanie bardziej do twarzy niż nazwisk.
19. Codziennie myje włosy. Nawet jak nie wychodzę z domu.
20. Nigdy nie przeczytałam "Harrego Pottera" ani "Władcy pierścieni".
21. Relaksuje się na spacerach.
22. Lubię czytać w wannie.
23. Nie umiem śpiewać.
24. Muzyka w tańcu mi nie przeszkadza. Partner, jeżeli to taniec towarzyski, też nie :)
25. Dlatego pokochałam zumbę.
26. Czerwony lubię tylko na paznokciach.
27. Mogłabym mieszkać tam gdzie jest zawsze słonecznie i ciepło.
28. Najlepiej odpoczywam nad wodą.
29.  Przeważnie zasypiam na brzuchu.
30. Kiedyś nie lubiłam swojego imienia.
31. Pierwszego papierosa spróbowałam w 2 klasie podstawówki. Koleżanka mnie namówiła. To było tuż przed Komunią, bo po Komunii nie można już było grzeszyć.
32. Czytanie babskich gazet zaczynam od działu "kultura". Lubię wiedzieć co się dzieje i gdzie można pójść.
33. Jako dziecko byłam strasznie łatwowierna. Można mnie było wkręcić we wszystko.
34. Lubię się wyspać, ale nie lubię długo spać.
35.Wolę czereśnie niż truskawki i ogórka niż pomidora.
36. Lody mogę jeść o każdej porze roku.
37. Nigdy nie byłam domatorką.
38. Zawsze całuje syna w stópki.
39. Ćwiczę dla dobrego samopoczucia, a nie dla utraty kilogramów.
40. Z fascynacją oglądam programy o metamorfozach. I za każdym razem zastanawiam się czy te odstawione babki zostawiają w końcu tych swoich zdziadziałych facetów. I dlaczego zawsze kobiety mają potrzebę zmian i czują się nie atrakcyjne a faceci nie?
41. Wkręciłam się w zdrowy tryb życia - dieta i sport to podstawa, ale z małymi oszukaństwami.
42. Nie umiem oprzeć się słodyczom.
43. Jak ćwiczę to trochę oszukuję i nie robię prawie nigdy zakładanej liczby powtórzeń.
44. Często zmieniam kremy do twarzy.
45. Zęby myję zawsze przed śniadaniem.
46. Czasami czytam kilka książek na raz.
47. Lubię minimalizm w ubiorze i dodatkach.
48. Kocham psy. Uważam, jak każdy właściciel, że mam najcudowniejszego, najmądrzejszego i najbardziej spokojnego psa.
49. Żyłam bez telewizora przez kilka lat. Teraz mam go, żeby całkiem nie zdziczeć w domu.
50. Z wypiekami na twarzy oglądałam "Big Brothera". Lubię podglądać i czytać jak żyją inni.

My. Spacerowo...
Ubawiłam się po pachy i chętnie poczytałabym takie fakty o innych. Każdy ma swoje małe grzeszki, dziwne przyzwyczajenia i nawyki.

p.s. 51. Lubię swoje życie :)

20 kwietnia 2015

Wiosenne przesilenie?

Weny ostatnio brak, ale coś tam się dzieje. Walczę z wiosennym przesileniem, bo podobno jest dużo gorsze od tego jesiennego.  Chyba faktycznie jest. Rezerwa energii skończyła mi się już w połowie zimy mniej więcej. Nawet u lekarza byłam jakiś czas temu. Zlecił badania kontrolne, ale jego diagnoza była taka, że to może dziecko. Bo dzieci męczą! Zabawne :)
Pogoda sobie jaja robi. Bo czasami słońce zaświeci, tak nawet przez kilka dni i człowiek myśli, że tak to już wiosna i będzie ciepło, fajnie. Ale nic z tych rzeczy. Za raz potem leje, albo nawet śnieg pada. Już nadzieje się traci. Tylko wystawy sklepowe przypominają, że jeszcze będzie normalnie, jeszcze będzie przepięknie. Nęcą letnimi sukienkami, szortami... i tak się rozmarzyć można i wiara wraca. Czasami chodzenie po galeriach handlowych działa terapeutycznie. Zakupy też :)
No i ruszać się trzeba. To najlepszy antydepresant podobno. Codziennie zażywam spacerów. Nawet 3 razy dziennie, jak M.w delegacji, a pies w domu. Niestety nie nauczyłam jej na balkonie się załatwiać. Pewnie dlatego, że jak ją adoptowaliśmy to nie mieliśmy balkonu, a teraz mamy tylko jeden i przyjemnie będzie na nim posiedzieć (jak się w końcu ciepło zrobi). Nasza była sąsiadka miała dwa balkony i szlachetnie jeden przeznaczyła na kuwetę dla psa. Sprytna. Tylko psa szkoda.
Jak ruch to i dieta. Dobra dieta to energia murowana. No i niby jem zdrowo. Nawet koktajle zaczęłam sobie robić. Bo jadłabym non stop. Ciągle głodna jestem. Zawsze tak miałam na zmianę pogody. Teraz ciągle się zmienia więc nie dziwi mnie mój apetyt. Tylko trochę grzeszę. Co prawda codziennie, ale tylko trochę. Bo dzień bez słodyczy to dzień stracony. Nie mogę się powstrzymać. Wyżeram wszystko co znajdę i jest z czekoladą. Ale póki zagryzam marchewką albo sałatą to nie jest znowu tak źle.

Antydepresanty :)

Konsekwentnie też realizuje swoje postanowienia i wiosenne plany.
1. Byłam u fryzjera. Zmiana fryzury jest. I widać ją nawet gołym okiem. I może sobie wmawiam, ale włosy nie lecą już tak jak wcześniej. Odświeżyłam wygląd i poprawiłam sobie tym humor. Same plusy.

2. Jedziemy na wakacje. Już za tydzień! Roma welcome to! Będzie pięknie, sielsko, anielsko. Nasz pierwszy wyjazd z synem. No i pierwsze wakacje od dłuższego czasu. Czuje już ten dreszczyk emocji. Myśl o wakacjach zdecydowanie dodaje energii.

3. Idę jutro do kina. Postanowione. Nie wiem czy repertuar ma mnie zachęcać czy odwrotnie, ale spróbujemy. Czytam opis filmu, a w nim: " Film niczego nie opowiada. Przestaje być "produkcją". Jest zaledwie intencją wzięcia kamery do ręki. Lub powinien sprawiać takie wrażenie".
Ciekawe... Do tego na plakacie hasło: "Życie bez miłości to gówno". Zgadzam się z tym. Kino alternatywne lubię. Muzyki podobno też takiej słucham, tak przynajmniej twierdzi jedna osoba, a to chyba komplement w sumie z ust muzyka :) Poza tym kalkuluję sobie i myślę, że na pierwszy raz film idealny, bo jak się synowi siedzenie w kinie nie spodoba, to przynajmniej fabuły nie stracę.

Co do reszty postanowień, to za balkon się zabiorę po powrocie z wakacji. Szukam inspiracji i instrukcji jak się z roślinkami postępuje, bo potrafię wykończyć prawie każdą... Ręki do kwiatów raczej nie mam. A może nie mam po prosu pamięci do podlewania. Chociaż o jakiejś aplikacji słyszałam, co niby przypomina. Poszukać muszę, to jest szansa, że bazylię i inne zioła z balkonu będziemy jeść.
Rolki wyciągnę jak przestanie wiać. Jeżdżę tak samo świetnie jak na łyżwach, więc wole minimalizować ryzyko. Rower nawet może wyciągnę, bo tęsknie za nim strasznie.
No i szafa nieszczęsna. Może poczekam, aż w końcu zaplanujemy, zaprojektujemy i kupimy szafy. Wtedy będę miała większą motywację, żeby zrobić porządek w ciuchach.

3 kwietnia 2015

Czy staje się kurą domową?

Zaobserwowałam u siebie niepokojące objawy ostatnio. Dziw mnie bierze, bo nie podejrzewałam siebie o to. Starzeje się czy co? A może od tego siedzenia w domu staje się kurą domową? Wsiąkam w ten klimat? Ahahaha! Nie to, żebym zaraz coś miała do gospodyń domowych, ale mam nadzieje, że to potrzeba chwili po prostu. Pogoda, święta za pasem i chrzciny. To, że mieszkanie trzeba prze-aranżować trochę, żeby można było przyjęcie na 20 osób zrobić. No i nowe i ciągle się urządzamy. Poza tym Młody zaczął zwiedzać. Przemieszcza się z prędkością światła. To wszystko wymaga ode mnie większego zaangażowania w dom. Niby nic nadzwyczajnego, ale:

- sprzątam codziennie!
Odkurzaniem zaczynam w zasadzie dzień, bo nie mogę patrzeć jak dziecko brudną podłogę mi froteruje. Posiadanie psa mnoży kłaki na podłodze i nie pomaga w utrzymaniu czystości. Brud mnie denerwuje. Zwyczajnie. Kiedyś odkurzałam jak się o kłęby kurzu potykałam. Albo jak mi się przypomniało.

- czytam blogi... o sprzątaniu.
I o zgrozo mnie to wciąga jak dobry thriller. Posty pod tytułem, "co czyścić octem" lub "10 zastosowań wałka do ubrań" pochłaniam jednym tchem i szukam więcej genialnych porad. Wiedzę jak coś ustawić, posegregować, wyeksponować, nabywam i chłonę niczym gąbka. Póki co to teoria na razie. Do praktyki nie przeszłam jeszcze, ale czuje, że to nastąpi lada moment.
Dochodzę też do wniosku, że trzeba być kreatywnym jednak, żeby pisać o sprzątaniu (!) w fajny sposób. Polecam dlatego bloga: http://niebalaganka.pl

- czekam na męża z obiadem.
Tak, bo nie lubię jeść sama. Bo fajnie jest gotować dla kogoś. No i nasza nowa kuchnia jest tak ładna i funkcjonalna, że chce się w niej przebywać ciągle. Moim skromnym zdaniem oczywiście.

- oglądam programy z urządzaniem wnętrz, aranżacją przestrzeni i DYI.
Wciągają mnie metamorfozy mieszkań, balkonów, ogrodów. Robienie ozdób, przerabianie przedmiotów, czyli wszystkie pierdółki typu do it yourself.  Uważałam to za stratę czasu. A jak ktoś kto to robi musi albo mieć talent albo dużo, dużo wolnego. Teraz nawet śmiem twierdzić, że mam ochotę podłubać przy czymś takim. Chyba zrobię tą półkę na kwiaty na balkonie... Chociaż ani talentu ani czasu mi nie przybyło, a nudzić się nie mam kiedy.

Takim oto sposobem robię rzeczy, których dotąd nie robiłam lub bardzo rzadko. Ja nawet telewizji kiedyś nie oglądałam, bo mnie prawie nigdy w domu nie było. Może jeszcze póki większość moich domowych aktywności to teoria jest jeszcze dla mnie szansa i nadzieja? Może ktoś jeszcze kiedyś zobaczy mnie imprezującą na mieście, zamiast przyjmującej gości w domowym zaciszu ze świeżo upieczonym ciastem i własnoręcznie zrobionymi ozdobami na stół?
Eeeee aż tak się ludzie nie zmieniają... A swoją drogą, taka girlanda, czyż nie jest gustowna i słodka?

Foto z bloga bosydom.com

Więcej inspiracji Wielkanocnych znajdziecie TU.

Wesołych Świąt!

2 kwietnia 2015

Wiosenne plany. Wiosenne zmiany.

Dzisiaj może tego nie czuć, bo leje i wieje i sennie tak jakoś, ale wiosna za pasem. I właśnie przez to, że marazm mnie dopada i przesilenie, czas coś zarządzić i zorganizować. Zmotywować się i działać. Czas mi ucieka, urlop macierzyński coraz krótszy ;). Została mi jeszcze cała, piękna wiosna i być może całe lato "wolności"...

A tej wiosny mam plany. Całkiem konkretne. I zamierzam je wcielić w życie, żeby powiew czegoś nowego poczuć, odświeżyć stare i nabrać energii, rozpędu. Zmiany może nie drastyczne, ale zawsze. Metoda małych kroczków. Bo od czegoś zacząć trzeba... A to podobno najlepiej się sprawdza.

Moje marzenia do spełnienia :)
Foto znalezione w necie i jedno z ulubionych.

Postanowiłam:

1. Odchudzić... szafę
To tak przy okazji tego, że żyjemy jeszcze bez szaf. Miejsca nie mamy za dużo a gratów aż nadto. I niby plany są na duże szafy, to i tak nie widzę tego, żebyśmy się pomieścili. Poza tym czas pozbyć się tego co latami tam zalega, a żal wyrzucić. Z ciuchami mam tak ewidentnie. Tylko przekładam i udaje, że jeszcze założę.

2. Zaaranżować balkon
Marzy mi się piękny balkon. Posiłki na świeżym powietrzu. Kawa, albo wino (!) i książka pod kocykiem wieczorem. Świeże zioła, kwiaty, świeczki i lampiony. Moje miejsce na ziemi. Czekam na ten balkon i zasadzam się od momentu, jak go zobaczyłam. Piękny jest i ogromny! A będzie idealny, jak się do niego dobiorę ;)

3. Zmienić coś w wyglądzie (czyt. zrobić coś z włosami)
To co mam na głowie to jakiś koszmar najgorszy. Z odrostami się uporam, ale po porodzie włosów jakby połowę mniej. Ja wiem, że hormony. Wypadają, ale zaczną odrastać. I odrastają takie kępki wszędzie. Chyba czas na ostre cięcie i jakąś regeneracje na wiosnę. Przynajmniej dla włosów SPA zafunduje.

4. Pójść do kina z dzieckiem
Nie wychodzi mi to, a ochotę mam ogromną. Kocham kino. A tak poza tym chciałabym sprawdzić tą opcje z dzieckiem w kinie. Fajna sprawa, idea mi się podoba. Trzeba wypróbować.

5. Wyjechać na wakacje
Tego pragnę najbardziej! Jeszcze trochę. Bilety mamy, nocleg też. Teraz jeszcze poszperać warto o tym co trzeba zobaczyć a reszta na żywioł. No i spakować siebie i dziecko. To będzie wyzwanie :)

6. Odkurzyć rolki
Moje rolki podzieliły los łyżew. Leżą odłogiem. Czas ruszyć się trochę i pojeździć. Tej wiosny będę aktywna :)



27 marca 2015

Leniwa matka

Taka refleksja mnie naszła, bo często się słyszy o leniwych matkach. Ale czy matka może być leniwa? Co to właściwie oznacza? Matki z reguły tyrają w domu od rana do nocy. W nocy też nie śpią, bo dziecko nakarmić trzeba, ząbkuje, jest chore aktualnie. Matka jest na każde zawołanie, bo tylko ona jest remedium na wszystko. Ale matka też człowiek. I co jak czasem sobie pofolguje? Jak czegoś nie zrobi? Ale tak z premedytacją, a nie, że nie starczyło jej czasu. Chwała jej za to! Tylko niech się kobieta jeszcze pozbędzie tylko tych wyrzutów sumienia, co jej znać o sobie dają, podczas jak ona odłogiem leży, jak dziecko śpi. Bo niby dlaczego ma nie poleniuchować czasami? Obejrzeć ulubionego serialu, posiedzieć w necie, paznokci pomalować albo zwyczajnie herbaty gorącej się napić i delektować ciszą? I olać to, że w domu bałagan. O ile nie przyklejasz się do podłogi, a zostawione na niej rzeczy nie zagrażają życiu domowników, to można uznać, że czysto jest i ujdzie. Bo dom to nie muzeum. Jak się ma dzieci to i zabawki są wszędzie. Normalka. 
Wyluzować muszę, bo je tylko zbieram i przekładam i odkurzam i czyszczę. A przecież nie biorę udziału w teście białej rękawiczki :) Mój pedantyzm mnie wykończy. Frustruje się, że bałagan. Ale kto powiedział, że ja mam tylko ten bałagan sprzątać? Nie mieszkam sama. Gdyby tak było to byłby pewnie wiecznie porządek. Ahahaha. 
Więc luzuje warkoczyki i dzisiaj dzień lenia mam. Spacer zaliczyłam, bo piękne słońce było. A teraz syn od 1,5 h na balkonie śpi i się dotlenia, a ja mam czas dla siebie. 
Zmieniam nastawienie. Podpatrzyłam u M. jak się organizuje jak ma się dzieckiem zająć. Robi tak, żeby jemu było wygodnie, żeby mógł zrobić to co sobie zaplanował. To bardzo dobra metoda. Drogie panie, czasami warto uczyć się od panów niektórych zachować i rozwiązań. Oni są mistrzami tego jak zrobić, żeby się nie narobić :) Nie wytykają sobie, tego, że zostawili po raz kolejny skarpetki tam gdzie stali. Nawet o tym nie myślą. Pewne jest to, że nie zauważą tego, że dzisiaj nie poodkurzane. 
A tak poza tym ostatnio modny jest nowy trend w psychologii, żeby pokochać siebie i dobrze się traktować. Wcielam aktualnie w życie! Zdrowy egoizm procentuje. No i relacje są ważne. Bo czas spędzony razem zaowocuje. A nikt nie będzie pamiętał, że piekarnik doszorowany jest. Jak to mówi M. liczy się QUALITY FAMILY TIME! A drobne przyjemności uszczęśliwiają. I nie mam ambicji na bycie perfekcyjną panią domu. Ja chcę być szczęśliwą kobietą!

Foto z Internetu :)

17 marca 2015

O czym marzy młoda matka?

Mam kryzys. Ewidentnie. Zmęczona jestem i niewyspana. Nic nowego. I zabiegana ostatnio. I niby wiosna za oknem i słońce, a człowiek jakiś bez sił. I w taki dzień jak dziś marzy mi się wiele rzeczy.

Znalezione, ulubione.
Lista marzeń styranej matki :)

1. Wyspać się.
Tego nie muszę chyba komentować. Sen, 8-godzinny, nieprzerwany, sen. Tylko tyle lub aż tyle.

2. Masaż. 
Marzy mi się długi, profesjonalny masaż. Całego ciała koniecznie! Bo i plecy bolą, i nogi i wszystko w zasadzie. A jak nie boli to i tak przyjemnie jak ktoś pomasuje. Leżeć i nic nie robić. Relaksować się. Na samą myśl jakbym bardziej odprężona była ;)

3. SPA
Najlepiej weekend w spa, ze wszystkimi możliwymi zabiegami na ciało, włosy, twarz. Rozpędzam się, ale jak marzyć, to na bogato! 

4. Babski wieczór. 
Taki, żeby się ładnie ubrać, umalować, wyperfumować i wyjść do ludzi. Na drinka najlepiej. W fajnym, luźnym, babskim towarzystwie. Potańczyć nawet. 

5. Weekend samotności. 
Dwóch godzin samej bym pewnie nie wytrzymała, ale w chwilach kryzysu marzy mi się taki weekend. Najlepiej gdzieś w chatce w górach, nad jeziorem. Gdziekolwiek, tylko, żeby żarcie dowozili. 

6. Wino. 
Lampka wina, albo najlepiej cała butelka. Na tarasie, w ciepły, letni wieczór. Gdzieś w Toskanii. 

7. Dzień lenia.
Cały dzień na lenistwo. Słodkie nieróbstwo. Dzień, w którym nic nie musisz. Spanie do południa, czytanie w łóżku, oglądanie pół dnia seriali, malowanie paznokci, zajadanie się pizzą i lodami.

Marzenia ściętej głowy póki co. Ale i tak na chandrę najlepsi są przyjaciele, którzy wpadną uzbrojeni w dobry humor i pozytywną energię. No i mąż, który wróci wcześniej z pracy z kubełkiem ulubionych lodów. I jak tu chcieć samotnego weekendu, jak ma się tak kochanych ludzi wokół? :)


12 marca 2015

Urwanie głowy + przepis na muffiny marchewkowe

Szalony okres, szalony czas. Zaczęło się dziać. Dużo. I wiosnę czuć za oknem, więc jakoś tak energii przybywa i planów.
Planujemy wakacje. Planujemy chrzciny. W domu. Istne szaleństwo. Planujemy finalnie wykończyć mieszkanie, bo ciągle jeszcze szaf brak. Planujemy codzienność i małe przyjemności.

Mąż mi dzisiaj zafundował idealny poranek. W środku tygodnia! Mała rzecz, a cieszy. Przygotował pyszne śniadanie, pyszną kawę, którą wypiliśmy razem. Rano miałam czas na długi, gorący prysznic. Pełen luksus :) Czasami tak niewiele do szczęścia potrzeba!

Mały szaleje po mieszkaniu. Ledwo skończył 7 miesięcy, zaczął wstawać! Strach się bać :)


A ja? Rozszalałam się w kuchni. A co! Ostatnio na tapecie pyszne i szybkie muffiny marchewkowe.




Składniki: 
2 szklanki tartej na drobnej tarce marchwi
1,5 szklanki maki
1/2 łyżeczki sody oczyszczonej
1,5 łyżeczki proszku do pieczenia
3/4 szklanki oleju roślinnego lub masła klarowanego
3 jajka
3/4 szklanki brązowego cukru
1 plaska łyżeczka soli
1/2 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki gałki muszkatołowej 
Do przyozdobienia: orzechy i cukier puder

Przygotowanie:
W jednej misce mieszamy suche produkty: mąkę, sodę, cukier, proszę do pieczenia, sól, cynamon, gałka muszkatołowa. W drugiej misce mieszamy roztrzepane jajka, marchewkę, olej lub masło. Następnie przelewamy składniki mokre do miski z suchymi składnikami i dokładnie mieszamy. Formę do muffinek wykładamy papierowymi papilotkami. Do foremek wykładamy po 2-3 łyżki ciasta. Na wierzch kładziemy orzech. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 180 st. C na 25-20 min.
Podajemy posypane cukrem pudrem.

Voila!

4 marca 2015

Matko! Zadbaj o siebie...

Zawsze byłam dość leniwa w kwestii urody i pielęgnacji. Nie znaczy to wcale, że nie lubię o siebie dbać. Lubię i to nawet bardzo. Dlatego przez lata wypracowałam sobie sposoby jak to robić, żeby się nie narobić, a efekt był widoczny. Przydaje się to szczególnie teraz przy małym dziecku. Takie umiejętności są wręcz na wagę złota. I nie myślę wcale o przesiadywaniu u kosmetyczki co drugi dzień. Odpadają też leniwe wieczory z babskim magazynem i malowaniem paznokci. Odpada również leżenie w wannie z książką i maseczką na twarzy. Takie sesje skróciły się do minimum póki co, ale wierzę, że dobre czasy jeszcze wrócą ;)
Umówmy się, dbanie o siebie to jak oranie w polu. Skończysz jedno, czeka drugie i końca nie widać. W ciąży każda kobieta wygląda ładnie. Lśniące włosy, ładna cera i mocne paznokcie. Po porodzie hormony płatają figle. Trzeba się bardziej postarać, ale w końcu kobieta wielofunkcyjna jest.




Co zrobić, żeby być zadbaną mamą?

1. Najważniejsza zasada to kompletnie się nie zapuścić. Dużo prościej jest poprawiać małe rzeczy systematycznie, niż "odszczurzać" się kompleksowo. Szczególnie przy małym dziecku.

2. Zainwestuj w dobrego fryzjera. Dobre cięcie to podstawa. Do tego odżywka bez spłukiwania po każdym myciu i naprawdę nie jest źle.

3.Zainwestuj w dobry krem do twarzy i pod oczy. Koniecznie. Nieprzespane noce dają o sobie znać ;)

4. Balsam do ciała. Jasna sprawa. Najlepiej taki pod prysznic, wtedy załatwisz dwie rzeczy za jednym zamachem. 

5. Jak już masz chwilę na prysznic - pozbądź się owłosienia. Golenie zajmuje chwilę. Ja od jakiegoś czasu inwestuje w wosk. Super sprawa. 

6. Stopy. Chętnie raz na jakiś czas oddaje je w ręce specjalisty. Jak nie ma się czasu codziennie ich smarować i pielęgnować to podobno nasmarowanie stóp kremem i założenie skarpetek na noc raz w tygodniu działa cuda.

7. Krem do rąk stoi na umywalce i aplikuję go zaraz po umyciu rąk. Może nie mam już czasu na codziennie inny kolor lakieru na paznokciach, ale nawet bezbarwna odżywka załatwia sprawę. Dłonie wyglądają po prostu lepiej.

8. Maseczkę można zaaplikować przy okazji. Przy okazji wieczornego prasowania, gotowania, sprzątania. 

9. Makijaż ograniczam do minimum i zajmuje mi 3 minuty codziennie rano. Puder kompaktowy, trochę bronzera na policzki, beżowy cień do powiek i maskara. Zmywa się równie szybko jak nakłada. I co z tego, że do biura nie wychodzę? Robię go dla siebie i mąż mnie przecież codziennie ogląda ;)

10. Zakładam ubrania wygodnie, przystosowane do karmienia i takie, w których mogę chodzić po domu i wyjść z domu w każdej chwili. To kluczowe. Jak mawia mój M. "dress for the job you want". ;) Bycie matką to też praca.

Wiadomo każdy dzień jest inny i nieprzewidywalny. Czasami naprawdę ciężko wygospodarować 2 minuty na umycie zębów w spokoju. Wtedy trzeba wyluzować i pozwolić sobie na bad hair day.  Każdy go czasami ma. Nawet bezdzietni ;)

1 marca 2015

Weekend za miastem

Weekend za miastem. Weekend! Nie 2 tygodniowe wakacje. Fakt 4 dorosłych, dziecko, pies. Weekend u rodziny, 100 km od Warszawy. Teoretycznie dużo nie trzeba, a jednak... Bo fotelik samochodowy, jakiś bagaż, bo śpioszki i pampersy trzeba upchnąć między swoje rzeczy (w tym dwie kosmetyczki), wózek, chusta, kojec, zabawki. Całe szczęście, że wanienki nie brałam, bo może jakoś ten jeden raz się uda go umyć bez. Ehhh... Same potrzebne rzeczy. No i jeszcze klatka dla psa, bo na 2 godziny sama musi zostać i posłanie. Finał jest taki, że tak spakowani jedziemy na dwa samochody :) Zastanawiam się jak moi rodzice radzili sobie ze spakowaniem siebie i dzieci do malucha! Fiat 126p wielkości pudełka zapałek. A my nim z Mazur na Śląsk jeździliśmy i w ogóle wszędzie.



I weź się tu spakuj. Do tego benzyna i żarcie jak w dalszą podróż się jechało, bo o stacje benzynowe było ciężko. Sikało się w lesie. Komórek nie było. Jak się coś zepsuło, skończyło albo zapomniało to trzeba było liczyć na swoją kreatywność lub pomoc miejscowych, tudzież innych kierowców. Nie wymyślono jeszcze gpsow. Mapa lub atlas w samochodzie to było must have. I tak jadę sobie i myślę, że jakby mi teraz to wszystko zabrali, jakbym jakimś cudem przeniosła się do tamtych czasów pamiętając, to co mamy teraz, to był by istny survilal! Mam wrażenie, że pakując pół domu i tak o czymś zapomniałam. Nie mówiąc już o tym, że z tą ilością rzeczy, każdy by musiał chyba swoim maluchem jechać. Mapy musiałabym się nauczyć na pamięć i modlić, żeby mi samochód nie nawalił w środku lasu. Po pomoc bym nie zadzwoniła przecież, bo z czego. I tak jadę sobie i myślę, że dziadkowie i rodzice to dla mnie bohaterzy. Żyli w tamtych czasach, gdzie nie było niczego, a jednka my dzieci tego nie odczuwaliśmy. Każdy dzień to był survival, bo weź tu zupę ugotuj, jak przydział na mięso z kartek się skończył. Od przybytku głowa nie boli jak to mówią.

Dzisiaj wyjątkowa okazja. Świętujemy kolejne 80-te urodziny! Na bogato! Jadąc na dwa samochody :)

p.s. Wpis powstał po drodze. Publikuję z przyczyn technicznych po powrocie. Fajnie było :)!

* Foto z Internetu

27 lutego 2015

Po drugiej stronie lustra, czyli co to znaczy macierzyństwo.

Pisałam już, że macierzyństwo to jak przejście na drugą stronę lustra. To chyba najbardziej trafne określenie, bo człowiek niby ten sam, a jednak coś się zmienia. Pomijając wszystkie kwestie życiowo - organizacyjne, w głowie się wszystko przestawia. Na początku był dramat. Słyszałam teorię, że niby wszystkie matki tak mają. Że otępiałe są, żeby się móc na dziecku skupić i zapewnić mu opiekę. Że to przez hormony. A jak piersią karmią to już w ogóle. Coś w tym jest, bo ja długo, długo nie czułam się sobą. Zmienne nastroje, wzruszało i rozczulało mnie wszystko. Generalnie płakałam przy każdej możliwej okazji i bez okazji. Chwilę później śmiałam się do rozpuku i czułam najszczęśliwszą osobą na ziemi. Kolejnego czułam się przytłoczona rzeczywistością. Istny rollercoster emocji. Pewna byłam tylko tego co dotyczyło dziecka, a czasami nawet i nie. Życiowo kompletny rozjazd i stres. Rura mi miękła przy każdej możliwej okazji. Męczące to dość było. Zastanawiam się czy kiedyś mi to wszystko minie? Czy już mi tak zostanie?
Hormony się trochę unormowały. Powiedzmy, że mentalnie wróciłam do siebie, ale nie do końca. Czuje się inaczej. Zdecydowanie. Mam wrażenie, że wskoczyłam na inny poziom. Macierzyństwo to jakiś zaklęty krąg dla wtajemniczonych.




Więc jak to faktycznie jest? Co mi dało macierzyństwo?

1. Dziecko. Niby taki banał, a jednak.
Jedno szczęście i tysiąc kłopotów, jak mawiał mój tata. Zaczynam rozumieć o co mu chodziło. 

2. Radość. Radość z małych rzeczy. Cieszę się jak głupia z postępów małego, z każdego uśmiechu, z każdego dnia, z 10 min pod prysznicem, z gorącej kawy, miłego gestu. 

3. Uczę się być tu i teraz. Zawsze się żyje albo przeszłością albo przyszłością. Mało kto potrafi żyć teraźniejszością. Doceniać to co dzieje się aktualnie. Przeżywać i delektować się chwilą. Dziecko tego uczy.

4. Dystans. Nabrałam dystansu do siebie, życia, problemów i problemików. Liczą się zupełnie inne rzeczy. 

5. Detoks. Od pracy, od ludzi, od dotychczasowej codzienności. Zaczęłam oddychać pozapracowym, pozabiurowym powietrzem. Taka przerwa dobrze robi i pozwala spojrzeć na niektóre sprawy z innej perspektywy

6. Energia. Dziecko wydobywa głęboko skrywane pokłady energii. Nie ma ziewania ;)

7. Chce mi się więcej. Naprawdę. Nie odpuszczam, nie poddaje się na starcie, nie ogarnia mnie leń. Działam.

8. Szanuje czas. Przede wszystkim swój. Nie trwonię go na głupoty, nicnierobienie. Bo przy dziecku nicnierobienie oznacza najwyższy poziom relaksu, a to już coś :)

9. Ćwiczę swoją kreatywność. Wymyślam zadania do zrealizowania, piszę bloga.

10. Spełniam marzenia, realizuję plany. Robię to co zawsze odkładałam na później, bo miałam na to jeszcze czas.


Jedno jest pewne dziecko dało mi kopa i mobilizację. Jest zdecydowanie ciekawiej. Nie będę ściemniać tęsknie za niektórymi rzeczami. To jasne. W końcu żyłam sobie sama przez 30 lat.