13 sierpnia 2015

Enjoy your life.

Podobno życie zaczyna się po... I tu można wstawić co się komu podoba: po 30-stce, 40-stce, 50-tce, po urodzeniu dziecka, jak dzieci wyfruną z domu, na emeryturze, etc. Do tego czekanie od weekendu do weekendu, do wiosny, do lata, do urlopu. Notoryczne przekładanie planów lub ciągłe ich zmienianie. Bo nie warto się starać i tak się nie uda. Czekanie na idealny moment. Ale dlaczego nie zacząć żyć tu i teraz? Być szczęśliwym tak po prostu. Tak zwyczajnie. Cieszyć się chwilą. Dlaczego nie żyć jak prawdziwy bogacz tu i teraz? I nie mówię tu o wielkich pieniądzach, sławie, blichtrze i przepychu. Nie myślę o wygranej w totka.
Wbrew pozorom małe rzeczy mogą zdziałać cuda. Wierzę, że wprowadzając małe zmiany można żyć fajniej, zdrowiej, przyjemniej, szczęśliwiej.
Bo szczęście zaczyna się w głowie!


Jak widzę sąsiada w windzie, który z rana na mój uśmiech i powitanie, odpowiada grymasem twarzy i przebąknięciem pod nosem, a za raz po tym wybiega z windy jak poparzony, żeby przypadkiem nie przytrzymać drzwi matce z dzieckiem i psem, bo spieszy się do pracy, to myślę sobie, że ja nie chcę tak żyć! Nie chcę funkcjonować jak robot. Wstawać ze skwaszoną miną i być zła cały dzień, bo tak.
Jak widzę bliską mi osobę, która staje okoniem na wszystko co nowe, fajne, przyjemne. Nie daje sobie prawa do luzu i przyjemności z niezrozumiałych dla mnie pobudek, to coś się we mnie gotuje.
Bo tak naprawdę nie trzeba dużo. Nie potrzeba wielkich rewolucji. Wystarczą małe zmiany. Drobne kroczki.
Zamiast się złościć, spróbować zrozumieć drugą osobę. Zamiast wybiegać w pośpiechu z domu, wstać wcześniej i zjeść śniadanie jak król. Sycić się zapachem świeżo zmielonej kawy i jajecznicy skwierczącej na patelni. Wyjść na spacer. Rozejrzeć się dookoła. Być tu i teraz. Zamiast z nosem w telefonie albo komputerze, spędzić wieczór z bliskimi. Rozmawiać. Dostrzegać te małe rzeczy i cieszyć się nimi. Celebrować posiłki, rozmawiać, robić sobie małe przyjemności. Pozwalać sobie na odrobinę lenistwa i szaleństwa. Być szczęśliwym ze sobą.
Wbrew pozorom jest to ciężka praca. Bycie tu i teraz wymaga treningu, uwagi i pracy. I wcale nie jest zarezerwowane dla osób nie pracujących. Nie jest to jakaś fanaberia matki na macierzyńskim. Mi długo zajęło zmierzenie się ze sobą. Przepracowanie starych nawyków, dołowania, rozmyślania, dzielenia włosa na czworo. Jest masa rzeczy, za które jestem wdzięczna i czuje się szczęśliwa z tym co mam. Czasami trzeba obudzić w sobie dziecko :)