30 maja 2015

Co bym robiła, gdybym nie musiała pracować?

Czasami nachodzą mnie takie myśli, co bym robiła, gdybym wygrała w totka, odziedziczyła spadek, zarobiła fortunę. Albo była żoną bogatego męża. Ale chyba ta ostatnia opcja najmniej wchodziłaby w grę, bo żony bogatych mężów jawią mi się jak samotne, nieszczęśliwe kobiety czekające całymi dniami w pustym domu na męża, który ma kochankę i do żony się nie spieszy. Albo same są puste i spędzają dzień na zakupach. Czekając na męża. Być może to nie prawda, albo półprawda tylko, ale wracając do głównej myśli... Niedługo koniec macierzyńskiego. W niedalekich planach powrót do pracy, a raczej znalezienie sobie nowego zajęcia, bo powrotu nie ma. Reaktywacja życia zawodowego po roku przerwy to chyba wyzwanie. Na pewno nowe możliwości, dreszczyk emocji, ale i stres. Żeby sobie go zniwelować i nastroić się pozytywnie do całego przedsięwzięcia rozmarzyłam się trochę...

Marzenia do spełnienia


Bo co bym robiła, gdybym nie musiała pracować, miała nieograniczone zasoby finansowe, zero kredytów, rat i innych zobowiązań? Gdybym nie musiała się martwić o rachunki, emeryturę, wykształcenie dziecka?

1. Pierwsze co chyba każdemu przychodzi do głowy to podróże. Podróżowałabym dużo i wszędzie. Spędzałabym kilka miesięcy, tygodni w miejscu, do którego dotarłam, żeby poczuć prawdziwy klimat, poznać ludzi i zobaczyć jak żyją. Oczywiście to tylko i wyłącznie przez kilka pierwszych lat życia mojego dziecka, bo wiadomo obowiązek szkolny jest. Ale to co by zobaczył, przeżył, nauczył się, to jego. Później jeździlibyśmy gdzieś co wakacje. Jest przecież tyle pięknych miejsc do zobaczenia.
2. Kupiłabym dom w Toskanii, bo blisko i ciepło i kocham Włochy. Może nawet jakąś winnicę. Nauczyłabym się jak uprawiać winogrona. Wiedziałabym wszystko o produkcji wina.
3. Interesowałabym się sztuką i latała na wystawy swoich ulubionych artystów po całym świecie.
4. Otworzyłabym beach bar na jakiejś rajskiej plaży. Gdybym nie zdecydowała się na dom w Toskanii oczywiście.
5. Uczyłabym się języków obcych pomieszkując sobie w danym kraju.
6. Uprawiałabym sport. Maratony zumby byłyby codziennością. No i pływanie. Może nawet pokusiłabym się o nurkowanie.
7. Czytałabym dużo. Klasyki najlepiej, bo tyle fantastycznych książek do przeczytania mam i ciągle odkładam na później.
8. Chodziłabym dużo po restauracjach i kawiarniach. Może bym otworzyła swoją własną w końcu.
9. Zajęłabym się jakąś działalnością charytatywną. Pomagałabym innym, żeby mi do końca palma nie odbiła.
10. Jeździłabym do schroniska, wyprowadzać psy na spacer. Większość z nich niestety żyje w klatkach i tylko nieliczni mają szczęście wyjść z nich, raz na bardzo długi czas. Może adoptowałabym kolejnego psa. W końcu na pewno miałabym jakiś dom z ogrodem.
11. Pływałabym jachtem po Chorwacji, bo piękna jest z perspektywy wody.

Hiszpania
Z tych moich marzeń wychodzi, że nie da się w sumie nie pracować, albo tak totalnie się obijać. Pierwsze miesiące, może nawet lata byłyby niekończącą się bajką. Ale w sumie jakieś zajęcie trzeba mieć. Coś co daje poczucie sensu, motywację, chęć do działania i satysfakcję. Wydają mi się też takie przyziemne raczej. Nie mam marzeń, żeby lecieć w kosmos, mieszkać w pałacu i pierdzieć w sofę całymi dniami. Chyba jestem realistką.

27 maja 2015

Z cyklu: śniadaniownia - owsianka z truskawkami

O sobie, moich nawykach, grzeszkach i przyzwyczajeniach pisałam trochę TU . Mam jeszcze jedną rzecz, którą uwielbiam. Dzięki której dzień staje się lepszy, piękniejszy. Chwila, która pomaga mi się naładować, nabrać sił i energii. Śniadanie! Niby taki banał, a jednak. To mój ulubiony posiłek w ciągu dnia. Lubię poranki. Nawet te, kiedy nie mam siły otworzyć oka i najchętniej zostałabym pod kołdrą ze 2 dni. Wtedy tym bardziej śniadanie jest wybawieniem i pozytywem, który pozwala mi się nastawić na cały dzień. Taka mała przyjemność. Pisałam też o śniadaniach w Milanówku, które mają dla mnie szczególne znaczenie. Obiecałam, że powstanie kiedyś wpis o tym dodatkowy. I powstaje właśnie. Nawet cały cykl :)
Niniejszym dzisiaj otwieram nowy cykl na blogu - śniadaniownia. Moje wirtualne miejsce, gdzie będę zbierać inspiracje i dzielić się swoimi porankami i pysznymi przepisami.
Poza tym ze śniadaniami wiąże się też moje wielkie skryte marzenie, ale o tym innym razem...

Dzisiaj owsianka z truskawkami:




Owsianka jest śniadaniem idealnym na każdą porę roku i pogodę. Zimą rozgrzewa i nie ma bardziej idealnego śniadania przed wyjściem z domu. Latem można dodać sezonowe owoce i poczuć to przysłowiowe niebo w gębie.
Przepis banalnie prosty: błyskawiczne płatki owsiane zalewamy gorącym mlekiem lub wodą, dodajemy ulubione owoce, bakalie. Volia! Zdrowo, smacznie i błyskawicznie ;)

20 maja 2015

Nasze pierwsze rzymskie wakacje

Pierwsze wakacje we trójkę. Było idealnie, fantastycznie, cudownie, wspaniale. Mogłabym wymieniać tak bez końca. Wyjazd rozbudził we mnie apetyt na więcej! Wyjeżdżać trzeba i to jak najwięcej, bo jak podobno mawiał Hans Christian Andersen "Podróże są jak ożywcza kąpiel dla umysłu". Ten wyjazd był dla mnie zdecydowanie taki właśnie. Odświeżyłam umysł, przewietrzyłam się intelektualnie, rozruszałam i nabrałam energii.
Chyba jesteśmy "hardcorowcami", bo zamiast byczyć się na jakiejś plaży, w hotelu z opcją all inclusive, wybraliśmy miejsce, które można zwiedzać bez końca. Od powrotu minęły już dwa tygodnie. Czas leci, ciągle się coś działo i musiałam odpocząć po powrocie. Było intensywnie. Czyli tak jak lubię najbardziej. Rzym jest piękny, cudowny, ma tyle magicznych miejsc i zabytków, że przez 7 dni było co robić. Zwiedziliśmy go wzdłuż i wszerz. Jeździliśmy wszędzie, zwiedzaliśmy kościoły, bazyliki. Przeszliśmy kilometry, gubiąc się między magicznymi uliczkami Rzymu. Delektowaliśmy się pyszną włoską kawą i zajadaliśmy lodami. Pierwszy raz spróbowaliśmy pieczonych kasztanów i odkryliśmy na nowo karczochy.


Nie wiem czy to kwestia szczęścia, dobrej organizacji czy naprawdę mało wymagającego dziecka, ale naszego syna można zabierać wszędzie. Kochany dzieciak. Z podróżą nie było problemu w ogóle. Z nocowaniem w obcym miejscu też nie. Bałam się strasznie podróży samolotem, tego, że będzie ciężko poruszać się po mieście, że będziemy musieli wracać w ciągu dnia do domu, bo będzie marudny i w ogóle jakoś mnie to trochę stresowało. Zupełnie niepotrzebnie. Spaliśmy jak zawsze - we trójkę w jednym łóżku. Wózek w zasadzie był niepotrzebny, bo nosidełko było dla nas wygodniejsze i sprawdzało się w każdej sytuacji. Fakt, że karmię jeszcze piersią na pewno też usprawnił kwestie jedzenia. Poza tym młody próbował trochę tego co my jedliśmy. Idealnie też wstrzeliliśmy się czasowo, bo 7 dni to był akurat czas, w którym na spokojnie mogliśmy sobie zaplanować aktywności i zwiedzanie. No i maj. Pogoda idealna i jeszcze brak tłumów turystów. Wiadomo, że Watykan i Koloseum jest zawsze oblegane, ale dość sprawnie można było się poruszać po mieście, w restauracjach nie było tłumów i bez większych kolejek można było zwiedzać pozostałe miejsca.
Myślę nawet, że z dzieckiem było dużo ciekawiej. Włosi uwielbiają dzieci. Wszyscy byli bardzo otwarci na nas, pomocni, życzliwi. Rzym nas zauroczył.



Wnioski nasuwają się takie, że z dzieckiem podróżuje się inaczej. Zdecydowanie. Na pewno trzeba pomyśleć zawczasu o większej ilości rzeczy i spraw. Inaczej zaplanować podróż, wybrać miejsce. Odpowiednio się przygotować i zabezpieczyć na wypadek różnych nieprzewidzianych okoliczności. Trzeba zabrać trochę więcej rzeczy ze sobą. Ale warto! Warto się przełamać. To są niezapomniane chwile. Magiczny czas z rodziną. I piękne wspomnienia :)