10 czerwca 2015

Moje miasto a w nim... długi weekend

Planów było dużo, aż w końcu zostaliśmy w Warszawie. Ale nie dlatego, że nie potrafiliśmy się zebrać, coś nie wypaliło. Nie, zostaliśmy, żeby w końcu zrealizować nasze zaległe plany, wyhamować, spotkać się z przyjaciółmi, pobyć ze sobą...
Zostanie tutaj miało swoje uroki i niewątpliwe plusy. A że tak normalnie na tyłku wysiedzieć nie umiemy i naprawdę jesteśmy hardcorowcami czasami to zabraliśmy się za robotę. A co! Wolne w końcu :)
Kocham Warszawę taką pustą. Czuje się wtedy co najmniej jak w filmie "Zombieland". Prawie nigdzie żywej duszy... Dzięki temu zrobiliśmy zakupy na balkon (doniczki, sadzonki etc.) bez większej spiny, kolejek, korków i tłumów w centrach handlowych (tudzież budowlanych). Nie obyło się bez wizyty w Hali Mirowskiej. Tam mają wszystko. Piękne zioła, warzywa, owoce. No i skończyło się na tym, że wyszliśmy z sadzonkami, ziołami i 10 kg truskawek. Trzeba na zimę zapasy zrobić.
Balkon prawie gotowy. Ostatecznie zmieniła się jeszcze koncepcja i zostało trochę rzeczy do dokupienia, bo strasznie duży jest! Dzięki temu można cudnie spędzać na nim czas, ale urządzenie go pochłania czas, energię i kupę kasy :) Mamy już cyprysy, lawendę, zioła i inne kwiaty. Jeszcze dokupimy trochę trawy, tzn. wykładziny, krzesła i będzie bosko.


Ale nie samą robotą człowiek żyje. Weekend można wręcz nazwać rodzinnym. Bo na naszym pięknym, nowo urządzonym balkonie gościliśmy dziadków, częstując lodami i wodą z miętą, którą świeżo posadziliśmy. Odwiedziliśmy przyjaciół w Milanówku. Niestety nie na śniadanie, ale jeszcze nadrobimy. Spotkanie szczególne za to, bo w końcu poznaliśmy ich nowo narodzoną, przesłodką córkę. I myślę sobie co to za osoba wyrośnie z takiego maleństwa? I patrze na mojego syna i zastanawiam się za każdym razem, kiedy widzę takiego noworodka, czy on też był taki malutki? I jak i kiedy to się stało, że już prawie chodzi, zaczyna mówić, rozumie zależności i stara się komunikować? Kiedy zleciał ten rok już prawie?
Weekend zakończyliśmy totalnym relaksem. Na wsi. Takiej prawdziwej. A w zasadzie w sadzie. Sielsko. Cisza, spokój, słońce, dobre towarzystwo. Opalaliśmy się, grillowaliśmy, rozmawialiśmy. Igi bawił się na trawie i zaliczył pierwszą kąpiel działkową, czyli w misce na golasa. Fajnie było. I pewna myśl mnie naszła, że z moją licealną przyjaciółką czuje się wszędzie jak w domu. Ona jest taką moją ostoją i namiastką tego rodzinnego domu, takiego z dzieciństwa. Jest jak siostra. Kimś stałym w zmieniającym się życiu, upływających latach, spotykanych na drodze nowych ludziach. Doceniam to. Bardzo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz