18 lutego 2015

Ta wstrętna teściowa...

Sobota wieczór. Siedzę u kosmetyczki. Wiem... Rozpusta! Ale to z myślą o mężu, nie tylko o sobie. Bo na wosku i Walentynki... Wiadomo. Potrzeba i mus, bo człowiek się już tak całkiem w tym macierzyństwie zapuścić nie może.
Siedzę i słucham, bo dziewczyna zaangażowana bardzo i oprócz czynności, którą wykonywała na mojej lewej łydce, opowiadała namiętnie o swojej teściowej. Jakie to wredne babsko. Że wtrąca się, wszystko wie najlepiej, niczego nie nauczyła jej biednego chłopaka. W ogóle to ciągle mu matkuje i on nawet kanapki do pracy od niej dostaje. Nic go roboty nie nauczyła. Do tego ciągle do niego wydzwania, poucza. A jej to chyba nie lubi. Nie mówi wprost, ale daje odczuć. Wstrętna baba.
Słucham, coś tam odpowiadam, ale wiem, że tematu nie uda się zmienić. Łapię się więc za gazetę kolorową, bo monolog mi się znudził i zrelaksować się chciałam. Przecież po to tam poszłam. I na co trafiam? Na artykuł o matkach co kochają swoje dzieci za bardzo. Poświęcają się przecież, a dzieci niewdzięczne.  Całe życie wokół dziecka, zero czasu dla siebie, związki są albo już dawno się rozpadły. Ale trwają tak bo matkami są przecież i dzieci kochają nad życie.
I tak siedzę, słucham, czytam i pewna myśl mnie naszła. Refleksja nawet. Kobiety sobie same to robią! Serio.
Nikt im nie każe usługiwać, poświęcać się, być ciągle na zawołanie i na 1000%. Padać na twarz, żeby doszorować kibel przed spaniem i relaksować się przy prasowaniu przed telewizorem. I żyć z poczuciem winy, że zawsze wszystko można było lepiej zrobić. Mamy jakąś genetyczną wadę. Wadę perfekcji i obwiniania się za wszystko. Trzeba wyluzować i myśleć o sobie. Zdrowy egoizm! Na dziecku życie się nie kończy. A jak się kończy to finał jest taki, że stajemy się tymi teściowymi z kawałów i zmorą przyszłych synowych. Oprócz dziecka zazwyczaj posiada się partnera, męża, przyjaciół. Miało się swoje hobby, pracę, znajomych, zainteresowania. Trzeba o to dbać. Żeby się nie okazało, że naprawdę nam tylko dzieci zostały i wory pod oczami. I narastająca frustracja. Bo może te wszystkie teściowe nie byłyby takie złe, gdyby miały swoje życie. Udane małżeństwo, zainteresowania. Zamiast wścibiania nosa w nie swoje sprawy zrobiłyby sobie weekend z mężem za miastem, spotkały z koleżankami. Szczęśliwe matki, to szczęśliwe dzieci. I szczęśliwe synowe :)


Podobno syna wychowuje się dla przyszłej synowej. Bądźmy solidarne wobec innych kobiet! Wychowujmy synów na mądrych, pomocnych, empatycznych facetów. Oni też mają ręce. Całkiem sprawne. Nie trzeba ich wyręczać we wszystkim, podtykać pod nos. Do dobrego każdy się przyzwyczaja. A dziewczynki nie muszą być od małego przekonywane, że mają być grzeczne, posłuszne i dobrze gotować. I o męża dbać i dzieci. W domu gdzie jest dobry przykład same się nauczą, że ich ambicje też są ważne i nie będą się poświęcać. Każdy dba o kogoś kogo kocha. Z przyjemnością, nie z przymusu.

Wychodząc z salonu pomyślałam, że ja to mam jednak szczęście w życiu :)

* Foto wygrzebane w necie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz